Mimo że miałem już wielokrotnie styczność z monitorami tego typu, to ta wersja zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Po dłuższym korzystaniu z nich stwierdzam, że są one absolutnie i bezwarunkowo uzależniające.
Żeby poznać genezę powstania tych legendarnych dziś konstrukcji trzeba się cofnąć do lat 70. XX wieku. Wówczas brytyjskie BBC słynęło z doskonałych realizacji radiowych wielu wydarzeń muzycznych, które były transmitowane na ich antenach. Realizacja takich przedsięwzięć oznaczała konieczność korzystania z mobilnych wozów transmisyjnych, a to z kolei spowodowało, że inżynierowie dźwięku pracujący dla BBC potrzebowali sprzętu – zwłaszcza głośników - który spełnił by ich wyśrubowane wymagania. Takie głośniki musiały być niewielkie i gwarantować bardzo wysoką jakość dźwięku i to bez względu na to, na czym byłyby postawione - bo przecież w takim mobilnym studio nikt nie woziłby podstawek pod kolumny.
Wówczas to BBC złożyło w swoim dziale inżynieryjnym zlecenie na stworzenie kolumn do użytku w studiach mobilnych. A że pracowało tam wielu niezwykle utalentowanych inżynierów to bardzo szybko powstał prototyp głośnika LS 3/5. Była to niewielka konstrukcja, z racji swoich rozmiarów określana często mianem "pudełka po butach", oparta na przetwornikach firmy KEF, nisko-średniotonowym B110 oraz wysokotonowej kopułce T27. W BBC wykonano 20 par takich głośników, ale później zdecydowało, że lepszym rozwiązaniem będzie udzielenie licencji na ich produkcję wyspecjalizowanym firmom. Wiele z takich firm założyli inżynierowie pracujący dotychczas dla BBC i dlatego do dziś na rynku funkcjonuje mnóstwo kolumn typu LS 3/5 oferowanych przez rozmaite marki np. KEF-a, Rogersa, Spendora, Harbetha, Stirlinga, Chartwella, po tytułowego Falcona (by wymienić tylko część z nich).
Uzyskanie licencji BBC nie było łatwe, jako że dany model musiał przejść skrupulatne testy. Na rynek trafiały więc i inne, podobne kolumny, inspirowane legendą BBC, wśród nich choćby Harbeth P3ESR. Oryginalne LS 3/5 wykorzystywały konkretne przetworniki i nawet zwrotnice, produkowane w latach 70. XX wieku. Świat idzie do przodu więc w pewnym momencie ich produkcja się zakończyła (mniej więcej w połowie lat 90.), a nieco później skończyły się zapasy zrobione przez producentów kolumn. Z rynku musiały więc zniknąć licencjonowane LS 3/5A.
Przynajmniej do roku 2014, kiedy to firma Falcon Acoustics założona przez Malcolma Jonesa, który pracując jeszcze w KEF-ie był odpowiedzialny m.in. za powstanie przetworników używanych w legendarnych kolumnach BBC, ogłosiła wprowadzenie na rynek swojej licencjonowanej wersji tego modelu kolumn. Jak to było możliwe? Kto, jeśli nie Malcolm Jones, mógł stworzyć nowe wersje B110, T27 i 15Ω zwrotnicy i to takie, które zostały "klepnięte" przez BBC. Stworzył je co prawda już nie jako właściciel Falcon Acoustics, jako że tym od 2009 roku jest Jerry Bloomfield, ale Malcolm pozostał w firmie jako konsultant ds. technicznych. Korzystając z własnych notatek z okresu, gdy tworzył oryginalne wersje dla KEF-a, stworzył ich współczesne odpowiedniki wykorzystujące dokładnie te same materiały.
Miałem okazję rozmawiać z Jerrym Bloomfieldem, który chętnie opowiedział mi o tym, jak trudnym zadaniem okazało się stworzenie kolumn identycznych z oryginałem. Przecież 40 lat później większości używanych wówczas komponentów, nie było już na rynku. Aby odtworzyć same przetworniki trzeba było zamówić spore ilości materiałów na membrany, ale prawdziwe trudności zaczęły się później. Okazało się bowiem, że np. klej używany dawniej w tych przetwornikach nie jest już produkowany i na dobrą sprawę ekipa Falcona musiała go stworzyć od nowa po prostu eksperymentując tak długo, aż udało się uzyskać satysfakcjonujące efekty. Podobne historie dotyczyły wielu innych elementów, co sprawiło, że powstanie nowych LS 3/5A było długim, żmudnym i, co chyba oczywiste, kosztownym procesem pomimo całej wiedzy i doświadczenia, które wniósł Malcolm Jones.
19mm kopułka wysokotonowa, podobnie jak oryginalna, posiada membranę wykonaną z Mylaru, natomiast 110mm woofer nisko- średniotonowy z Bextrenu. Obudowę, podobnie jak w oryginale, wykonano z cienkiej sklejki brzozowej, użyto takich samych wzmocnień i wytłumienia. Nawet maskownica została wykonana z tego samego materiału i także jest mocowana na rzepy. W zwrotnicach użyto takich samych, choć wyprodukowanych współcześnie cewek i jedynie niektóre elementy zostały unowocześnione. W efekcie powstały kolumny absolutnie zgodne z oryginałami sprzed ponad 40 lat, choć zdecydowanie lepiej wykonane i wykończone. Jedyną widoczną z zewnątrz różnicą są zdecydowanie lepsze, rodowane gniazda głośnikowe.
Nowe Falcony powstały i są produkowane w Wielkiej Brytanii w aktualnej rzeczywistości ekonomicznej, co sprawia, że ich cena nie jest niska. Wprowadzenie ich na rynek było więc obarczone dużym ryzykiem, acz opracowanie nowych przetworników, identycznych z oryginalnymi, zapewniało firmie dodatkowy rynek zbytu. Wielu posiadaczy wiekowych już LS 3/5A szuka możliwości wymiany zużytych elementów i teraz, dzięki Falcon Acoustics, mogą takowe zakupić. Gdy kolumny trafiły na rynek okazało się, że pomimo upływu lat nadal jest sporo ludzi, którzy poszukują takich właśnie, niewielkich, fantastycznie grających kolumn i są na to gotowi wydać sporą kwotę. Tym bardziej, że Falcon Acoustics, firma znana z produkcji wielu komponentów, w tym przetworników dostępnych dla innych producentów, B110 i T27 przeznacza wyłącznie na własny użytek. Żadna inna firma nie będzie więc w stanie zaoferować równie wiernych LS 3/5A, licencjonowanych przez BBC.
Ponieważ miałem okazję testować kilka innych wersji tych kolumn i po każdej z tych recenzji (niezależnie od ceny danej wersji, a te różniły się znacząco) w internetowych komentarzach powtarzały się pytania w stylu: "po co za takie pieniądze kupować tak małe kolumny, które nie grają najniższego basu". Oczywiście zdecydowana większość takich komentarzy pochodziło od osób, które nawet nie zadały sobie trudu posłuchania LS 3/5A, ale powtarzalność tych wątpliwości była tak duża, że w czasie jednego z kilku spotkań z Jerrym zadałem mu bardziej praktyczną wersję tego pytania: dlaczego, jego zdaniem, tak dużo ludzi płaci spore pieniądze za ten model kolumn? Czy to kwestia wyłącznie prestiżu, legendy LS 3/5A? Odpowiedź Jerrego przytaczam z pamięci, nie jest więc dosłownym cytatem, ale jej sens powinienem oddać dość dobrze. Otóż po pierwsze, zdaniem Jerrego, LS 3/5A Falcona to kolumny dla miłośników muzyki.
Nie dla wyczynowców, tylko dla tych, którzy kochają muzykę, dla których jej słuchanie ma być wyjątkowym, poruszającym przeżyciem. Po drugie, tych kolumn po prostu trzeba posłuchać w dobrym systemie. Odsłuch rozwiewa wątpliwości zdecydowanej większości sceptyków. Trudno jest bowiem znaleźć inne kolumny, również na zdecydowanie wyższym pułapie cenowym, które tak muzykalnie i wciągająco odtwarzałyby zakres wysokich i średnich tonów. A przecież to tam właśnie skrywa się zdecydowana większość informacji muzycznych. I to na tę część pasma nasze uszy są najbardziej wrażliwe. Oczywiście występuje tu ograniczenie pasma od dołu, ale w muzyce naprawdę nie ma aż tak wielu dźwięków poniżej granicy możliwości tych kolumn (70Hz), a pewne ograniczenie skali dźwięku, zwłaszcza w niedużych pokojach, można łatwo przeboleć.
To kolumny dzięki którym słuchacz nawiązuje niezwykle bliski i bezpośredni kontakt z muzyką, daje się jej wciągnąć, ponieść, a nawet porwać.
Falconów słuchałem kilka razy w warunkach wystawowych, a zdarzyło się to również w komfortowych, przyjaznych wnętrzach wrocławskiego salonu Art&Voice, gdzie grały w całkiem sporym pokoju ze wzmacniaczem Lavardina, Luminem jako źródłem, okablowaniem Harmonix, a ustawione były na ciężkich, solidnych podstawkach. Przekonałem się wówczas, że te kolumny potrafią zagrać świetnie dodam, a ich brzmienie zachwyciło mnie na tyle, że zapragnąłem posłuchać ich z własnym zestawem. Dystrybutor przychylił się do mojej prośby i po jakimś czasie kolumny Falcon Acoustics LS 3/5A zawitały w moim pokoju odsłuchowym. Dotarły do mnie w bardzo dobrym momencie, ponieważ w tym czasie (oprócz własnego systemu) miałem do dyspozycji przede wszystkim świetne podstawki Rogoz Audio, model 4QB80, a ponadto jeden z absolutnie najlepszych znanych mi SET-ów na lampie 300B, czyli AirTight ATM-300R. W między czasie trafił do mnie jeszcze kolejny SET, a mianowicie Audio Reveal First. Wcześniejszy odsłuch 15Ω wersji Rogersów pokazał, że ten model kolumn potrafi zagrać genialnie właśnie z SET-em niskiej mocy. Mogłem to sprawdzić także z Falconami.
Jakość brzmienia
Odsłuchy Falconów rozpocząłem od genialnego 8W SET-a z lampami 300B Takatsuki w stopniu wyjściowym. Producent sugeruje ustawienie kolumn na solidnych podstawkach o wysokości od 60 do 70 cm, w zależności od wysokości, na jakiej znajdują się uszy słuchającego. Standy Rogoza mają 65cm, ważą prawie 30kg sztuka (zasypane) i okazały się doskonałym partnerem dla Falconów. Rozstawiłem jest niezbyt szeroko (ok, 1,8m), skręciłem lekko do środka, między nimi a ścianą za nimi zostawiłem ok 1m przestrzeni (po bokach miejsca było jeszcze więcej). Przysuwając je bliżej tylnej ściany pewnie można by uzyskać nieco większe dociążenie basu, ale przy ustawieniu, które zastosowałem balans tonalny był, moim zdaniem, po prostu najlepszy, plus uzyskałem efekt całkowitego znikania kolumn z pokoju. Na koniec przysunąłem fotel nieco bliżej niż zwykle (tj. też na ok. 1,8m) do linii łączącej głośniki, bo w końcu są to tzw. monitory bliskiego pola. Źródłem naprzemiennie był mój system cyfrowy z dedykowanym serwerem plików i Lampizatorem Golden Atlantic i gramofon J.Sikora Standard Max z ramieniem J.Sikora KV12 i wkładką AirTight PC3 oraz phonostagem ESE Lab Nibiru upgradowanym do najnowszej wersji.
Plan był taki, że zestaw ten dostanie sporo czasu na rozgrzewkę i zgranie się, zanim wezmę się za krytyczne odsłuchy, ale już w okresie rozgrzewki nie raz i nie dwa razy zaabsorbował moją uwagę, mimo że zajmowałem się czymś innym. Ot choćby gdy grał sobie jeden z albumów Cassandry Wilson. Siedząc z nosem w komputerze już po kilkunastu sekundach oderwałem wzrok od ekranu szukając wokalistki śpiewającej dla mnie w moim pokoju. Nie dość, że była 2 metry ode mnie to na dodatek ewidentnie stała przy mikrofonie, bo musiałem zadzierać głowę by spojrzeć jej w oczy. Głos Cassandry był niesamowicie gęsty, nasycony, trochę ciemny, z delikatną naturalną chrypą, ale przede wszystkim genialnie obecny.
Nie chodziło o jakieś precyzyjne renderowanie kształtu wokalistki, o rysowanie konturu, czy jego wypełnianie, ale właśnie o niezwykłą obecność Cassandry generowaną przede wszystkim za pomocą głosu. Jak pokazały kolejne odsłuchy podobnie odbierałem każdy instrument prowadzący– choćby gitarę akustyczną. Dźwięk ewidentnie dochodził z niższej wysokości – przecież muzyk miał ją przewieszoną na pasku przez ramię. Był po prostu organiczny, od nasyconych, ale szybkich gdy trzeba, strun, po głębokie, wzmacniające brzmienie pudło. Gitara to jedyny instrument, na którym kiedykolwiek grałem, więc jest on dla mnie zawsze doskonałym punktem odniesienia. Gdy słuchając dobrych nagrań tego instrumentu na jakimś sprzęcie zaczynam szukać go wzrokiem wiem od razu, że brzmi po prostu jak prawdziwa gitara.
Te brytyjskie kolumny potrafią doskonale wykorzystać bogactwo detali i subtelności zapisanych na danym krążku i wkomponować je w całość prezentacji bez przesadnego ich eksponowania. Podobnie jak w przypadku przestrzeni (o czym za chwilę), wysoka rozdzielczość i detaliczność tego grania nie skupiały uwagi na sobie, nie krzyczały na głos: słuchaj jakie jesteśmy świetne i wybitne, co zdarza się w niepokojąco dużej grupie współczesnych konstrukcji dominując najważniejszy element przekazu, czyli muzykę. Tu były jedynie środkiem do celu, czyli możliwie wiernej, pełnej, kolorowej, wciągającej prezentacji muzyki. Przebogatej, gęstej, ale płynnej, spójnej i to na poziomie, który jako żywo przypominał mi co lepsze głośniki szerokopasmowe.
Obstając przy tym, co napisałem powyżej, napiszę również, że np. na krążku Ai Kuwabary nagranym w fantastycznym klubie Blue Note w Tokio, dopiero z tymi kolumnami usłyszałem szczęk naczyń. Podany dyskretnie, cicho, nieco z boku, ale słyszalny w prawym kanale. Nie jest on niczym dziwnym, bo jak miałem się okazję osobiście przekonać, w czasie koncertu serwowane tam jest (przepyszne!!!) jedzenie, więc to brak szczękających sztućców i naczyń powinien dziwić. Wiele innych doskonale mi znanych nagrań odtwarzanych przez Falcony LS 3/5A zachwycało ogromną ilością doskonale wkomponowanych w prezentację subtelności, drobnych, nie zawsze nawet czysto muzycznych elementów. Wiem doskonale, że one tam są, ale słychać je zwykle dopiero ze zdecydowanie droższymi, wysoce rozdzielczymi kolumnami. A przecież patrząc na to realnie, Falcony cenowo nie należą wcale do szczególnie wysokiej półki.
Już na krążku Cassandry Wilson zwróciłem uwagę, a kolejne to potwierdziły, że co prawda LS 3/5A potrafią doskonale zniknąć z pokoju zostawiając mnie sam na sam z muzyką, ale obszar, z którego płynie do mnie muzyka nie robi jakiegoś szczególnego wrażenia. Nie chodzi o ograniczenie wieloplanowości prezentacji, czy nawet przestrzenności jako takiej, bo tym nie można niczego zarzucić. Chodzi raczej o wrażenie potocznie określane "hektarami przestrzeni", czyli nadzwyczajną głębię bądź szerokość sceny. Z testowanymi Falconami nie był to element szczególnie spektakularny, to nie on przyciągał uwagę, a właśnie owa obecność instrumentów i namacalność wszystkiego, co działo się na pierwszym, ale i drugim, czy trzecim planie.
Żeby usłyszeć głębię sceny musiałem zwrócić szczególną uwagę na ten właśnie aspekt i dopiero wtedy jasne stawało się, że np. perkusja była ustawiona zdecydowanie dalej niż gitara, że w nagraniu live słychać akustykę sali, że chóry na "Carmen" Bizeta maszerują daleko za solistami, itd. Słowem prezentacja tych elementów była absolutnie prawidłowa, ale w przeciwieństwie do wielu innych monitorów, nie grały one pierwszych skrzypiec, że tak to ujmę. Co swoją drogą przypominało wrażenia koncertowe. Przecież słuchając muzyki na żywo skupiamy się na niej, na emocjach, a nie na tym jak głęboka, czy szeroka jest scena. To są elementy, które są niezbędne dla realizmu, które są efektowne, ale przecież nie mają grać pierwszoplanowej roli. I dokładnie tak pokazują to Falcony.
Na koniec zajmijmy się zarzutem, który tak często słyszałem w stosunku do różnych wersji tych kolumn, a więc że nie mają basu. Faktom zaprzeczyć się nie da – wystarczy zajrzeć do specyfikacji by zobaczyć, że pasmo zaczyna się od 70Hz (+/- 3 dB), więc o masażu wątroby nie ma mowy. Słowem jeśli jesteście miłośnikami muzyki organowej, tudzież elektronicznej z generowanymi subsonicznymi dźwiękami, albo po prostu miłośnikami wybuchowej heavy-metalowej dynamiki i rozmachu to w pełni zrozumiem, gdy udacie się na poszukiwanie innych kolumn. Jeśli jednakże słuchacie jazzu, wokali, bluesa, uzupełnianych nawet klasyką i rockiem, to zachęcam do sprawdzenia na własne uszy, co te kolumny potrafią. Ot ja choćby przesłuchałem hi-resowe wydanie, które ukazało się z okazji 50-lecia Led Zeppelin, czyli Led Zeppelin x Led Zeppelin.
Było to już w zestwieniu z polskim SET-em Audio Reveal First dysponującym mocą... 10W (co po odsłuchu z AirTightem ATM-300R jedynie potwierdziło, że tego typu amplifikacja jest wręcz wymarzonym partnerem dla brytyjskich kolumn). I co? Ano odkręciłem głośność trochę bardziej niż przy jazzie i niemal od razu zacząłem się kołysać w rytm muzyki. Te maluchy potrafią zaimponować świetnym timingiem, pewnym prowadzeniem rytmu, wyraźnie zaznaczonym atakiem. Bas, po części za sprawą zamkniętej obudowy, jest całkiem precyzyjny, szybki, zwarty, soczysty, więc doskonale nakręca taką muzykę. Mając do wyboru kolumnę schodzącą choćby i do 20Hz i przeciągającą niskie częstotliwości za sprawą rury bas-refleksu, albo tak czyste, precyzyjne granie zaczynające się kilkadziesiąt herców wyżej, wybrałbym bez wahania to drugie.
Podobnego wyboru dokonałbym dla muzyki klasycznej, zwłaszcza takiej, jakiej ja słucham najczęściej – małych składów i oper. Wokale z tymi kolumnami brzmią cudownie, podobnie jak małe składy i nawet orkiestry, jeśli przymkniemy odrobinę oko na ograniczenie skali i rozmachu prezentacji. Komunikatywność tych kolumn sprawia jednakże, że pomimo tych ograniczeń i tak słuchałem symfonii Mozarta czy Beethovena z uśmiechem na twarzy. No i warto poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jeśli macie niezbyt duży pokój, albo nawet trochę większy, ale taki w którym występują problemy z wzbudzającym się basem, to niekoniecznie należy upierać się przy kolumnach podłogowych. Kolumny podstawkowe, nawet takie maluchy jak testowane Falcony, mogą się sprawdzić dużo lepiej. Zamknięta obudowa i niewielkie rozmiary plus porządne podstawki i odrobina wysiłku przy znajdowaniu optymalnego ustawienia, mogą okazać się najlepszym rozwiązaniem, które da najwięcej radości z obcowania z muzyką.
Przyzwyczailiśmy się do imponujących specyfikacji, które producenci (niektórzy bardzo kreatywnie) podają dla swoich kolumn, gdy więc widzimy na papierze pasmo zaczynające się wyżej, niż do jakiego przywykliśmy, uważamy, że to wada. A tymczasem te "pudełka po butach" rocka grają tak, że nie chce się przestać go słuchać, kończyny same wystukują rytm, a głowa się kiwa (co w pewnym wieku jest trochę niebezpieczne). Bo przecież muzyka rockowa opiera się przede wszystkim na średnicy, a ta w wydaniu testowanych LS 3/5A jest absolutnie niezwykła. To kolumny dzięki którym słuchacz nawiązuje niezwykle bliski i bezpośredni kontakt z muzyką, daje się jej wciągnąć, ponieść, a nawet porwać. Po prostu przestaje się całkowicie liczyć fakt, że nie dostajemy z nimi aż takiej masy, potęgi dźwięku.
Bo co z tego? Próbując to przełożyć na prawdziwe doświadczenia powiedziałbym, że z Falconami słuchamy rozsądnie nagłośnionego rockowego koncertu w niewielkim klubie, a nie tysięcy watów na stadionie. Oba typy koncertów mają swoje wady i zalety. Zaletą koncertu w małym klubie jest dużo wierniejsze, mniej zniekształcone, czystsze brzmienie i bliższy kontakt z wykonawcą. I na te właśnie elementy stawiają LS 3/5A. Ja słuchając Zeppelinów, Floydów, Petera Gabriela a nawet AC/DC bawiłem się doskonale. Pamięć jest oczywiście zawodna, więc głowy bym za to nie dał, ale wydaje mi się, że same LS 3/5A Falcon Acoustics dawały mi większą frajdę z taką muzyką, niż jeden z modeli Rogersa kilka lat temu z dedykowanymi subwooferami. Choć przecież tamten zestaw na pewno schodził niżej na basie.
Podsumowanie
Nie zamierzam nikogo przekonywać, że to najlepsze głośniki świata. Nie taki był cel ich twórców. Są jednakże czymś więcej niż tylko sentymentalnym powrotem do lat młodości (przynajmniej dla ludzi w moim wieku, czy nieco starszych). To zdecydowanie propozycja dla osób, które kochają muzykę. Posiadając Falcony po intensywnym dniu mogą usiąść w ulubionym fotelu, wziąć w rękę kieliszek dobrego wina (czy co tam kto lubi), by po prostu odpocząć i zrelaksować się. Wybiorą album, na jaki mają ochotę, przymkną oczy i... zostaną wciągnięci w po prostu piękny, ekscytujący świat muzyki. A gdy wybrzmi ostatnia nuta sięgną po następny i kolejny i jeszcze jeden. Minie dzień, potem drugi, trzeci, a potem... nie będzie już odwrotu. Naprawdę łatwo bowiem uzależnić się od tego niebywale przyjaznego, naturalnego brzmienia. Czego i Państwu życzę.
Tych kolumn naprawdę warto posłuchać, więc jeśli tylko trafi się Państwu taka okazja, spróbujcie koniecznie!