Zdecydowana większość head-ampów, czyli wzmacniaczy słuchawkowych to dziś urządzenia małe, desktopowe, czasami wręcz kieszonkowe. Tymczasem propozycja kanadyjskiego producenta jest cokolwiek oldskulowa. 430HA to klasyczny klocek hi-fi, na który wypada przeznaczyć osobną półkę stolika. Jak się jednak okazuje, to "poświęcenie" opłaca się stokrotnie.
Budowa i funkcjonalność
Przednia ścianka head-ampa jest bardzo charakterystyczna dla urządzeń Moon by Simaudio. Gruby płat szczotkowanego aluminium otaczają zaokrąglone "skrzydełka" z tworzywa sztucznego. Centralną część frontu zajmuje czytelny wyświetlacz (można go wyłączyć), obok którego znalazły się wyjścia dla słuchawek. Trzy z nich w wersji zbalansowanej (dwa trzypinowe dual-mono i jedno czteropinowe) są ukryte za przyciemnioną, ruchomą "szybką".
Gniazdo single-ended (6,3mm) umieszczono bezpośrednio w czołówce, po prawej stronie, tuż przy 3,5mm wejściu MP in (np. dla smartfona, przenośnego odtwarzacza plików itp.), w sąsiedztwie dużej, aluminiowej, wygodnej w obsłudze gałki regulacji głośności. Oprócz tego, jak to w urządzeniach Moona, na czołówce znalazło się sporo małych okrągłych przycisków: standby, Gain (14 lub 20dB wzmocnienia), Display (wył./wł. wyświetlacza; wskazanie częstotliwości próbkowania zamiast poziomu wzmocnienia), Xfeed (włącza wewnętrzny obwód Crossfeed mający na celu zmniejszenie zmęczenia słuchacza poprzez "wmiksowanie" części sygnału z kanału lewego do prawego oraz części sygnału z kanału prawego do lewego), Mute, MP (dla Media Playera podłączonego kablem do wejścia MP in) oraz Input (aktywne wejście).
![Moon by Simaudio 430HA](/Resources/test/Moon-by-Simaudio-430HA-1.jpg)
Jeśli duże rozmiary "słuchawkowca" Moona wydały się komuś przerostem formy nad treścią, to tył przynajmniej częściowo powinien rozwiać wątpliwości. Znalazły się tam dwa niezbalansowane (RCA) i jedno zbalansowane (XLR) wejścia analogowe, dwie pary wyjść analogowych w standardzie RCA o stałym poziomie (FIX) oraz regulowane (VAR), szereg gniazd sterowania na czele z firmowym SimLink, 12V triggerem i portem RS-232, a w wersji z opcjonalnym DAC-iem (testowanej) także wejścia cyfrowe: dwa koaksjalne i po jednym optycznym oraz USB-B dla komputera. Całości wyposażenia tylnego panelu dopełnia gniazdo zasilające, zintegrowane z fizycznym włącznikiem. Tego ostatniego nie należy używać zbyt często – producent zaleca trzymanie head-ampa "pod prądem", co biorąc pod uwagę, jak kiepsko gra "zimny" 430HA, ma głęboki sens.
![Moon by Simaudio 430HA](/Resources/test/Moon-by-Simaudio-430HA-2.jpg)
Rzut oka do wnętrza head-ampa powinien zadowolić nawet największych malkontentów. Elektronikę zamontowano na dwóch dużych i kilku mniejszych laminatach. Duże wrażenie robi zasilacz oparty na dwóch niskoszumnych transformatorach toroidalnych (25VA) i kilkunastu niewielkich elektrolitach Nicichona o łącznej pojemności 35.000µF. Jak zawsze w projekcie Moona nie mogło zabraknąć starannej stabilizacji napięcia – tę funkcję pełnią m.in. cztery stabilizatory M-LoVo, które charakteryzują się zarówno niskim poziomem szumów, jak i dużą precyzją działania (podobny układ wykorzystano w przedwzmacniaczu 740P oraz przedwzmacniaczu gramofonowym 810LP). To nie jedyne rozwiązanie zaczerpnięte z najbardziej zaawansowanych konstrukcji Moona. Dość powiedzieć, że w 430HA wykorzystano także obwód regulacji głośności o nazwie M-eVOL2, znany z topowych wzmacniaczy zintegrowanych kanadyjskiej marki, oferujący aż 530 kroków (przyrost o 0,1dB).
Brzmienie oddychało powietrzem, a dynamika świetnie podkreślała timing muzyki.
W sekcji wzmacniacza słuchawkowego pracuje szereg czerwonych polipropylenów firmy WIMA, tranzystory 4H11G/5H11G marki ON Semiconductor oraz cztery wzmacniacze operacyjne Texas Instruments N5532.
Jeśli chodzi o współpracę ze słuchawkami, to 430HA powinien poradzić sobie z każdą konstrukcją – przy obciążeniu rzędu 50 omów daje aż 8 watów na kanał.
![Moon by Simaudio 430HA](/Resources/test/Moon-by-Simaudio-430HA-3.jpg)
Sekcję DAC-a oparto na konwerterze ESS Sabre 9018K2M. Wejście USB obsługuje kość Xilinxa, zaś taktowaniem sygnału zajmuje się procesor ARM Atmela. W efekcie 430HA obsługuje praktycznie wszystkie użyteczne formaty, z DSD64, DSD128 i DSD256 na czele, oczywiście tylko przez wejście USB. Wszystkie wejścia obsługują sygnały PCM od 16/44,1 do 24/192, a USB dodatkowo PCM 32/384.
Jakość brzmienia
Zalecane przez producenta 300 godzin wygrzewania to nie fantastyczne historie tylko najprawdziwsza prawda. Świeżo wyjęty z opakowania, fabrycznie nowy 430HA jest tak zimny i "spięty", że łatwo się zniechęcić do odsłuchów. Na szczęście z każdą godziną jest lepiej. Brzmienie z czasem się otwiera, ale także, co bardzo ważne, nasyca. Co jednak nie znaczy, że łatwo je opisać. Rzecz w tym, że 430HA jest tak zrównoważony i bezbłędny, iż z jednej strony trudno mu coś zarzucić, a z drugiej – ciężko o jakiś punkt zaczepienia. W gruncie rzeczy to jednak bardzo dobra wiadomość, bo oznacza, że na ostateczne brzmienie wpływa przede wszystkim charakter słuchawek (podczas testu korzystałem m.in. z AH-D9200 Denona).
![Moon by Simaudio 430HA](/Resources/test/Moon-by-Simaudio-430HA-4.jpg)
Wsłuchując się w różne nagrania, przede wszystkim jazzowe i rockowe, nie stwierdziłem praktycznie żadnych podbarwień, które można by przypisać wzmacniaczowi Moona. Instrumenty grały w dużej mierze tak, jak grają w rzeczywistości, tzn. bardzo naturalnie i żywo, z właściwą sobie barwą i ekspresją. Head-amp świetnie różnicował przy tym jakość nagrań. Te starsze (np. "Dreamboat Annie" zespołu Heart; stream z TIDAL-a za pośrednictwem Roona w formacie FLAC 24/48 MQA 192kHz) traktował z należytą atencją, aczkolwiek nie mydlił oczu poprzez ich upiększanie, zaś z nowszych, zwłaszcza tych zrealizowanych zgodnie z audiofilskimi kanonami (jak "Etta" Etty Cameron; FLAC 24/96), wyciągał najdrobniejsze szczegóły i "hektary przestrzeni". Głosy brzmiały mocno, bezpośrednio, plastyczne i namacalne, niejednokrotnie wywołując ciarki na plecach.
![Moon by Simaudio 430HA](/Resources/test/Moon-by-Simaudio-430HA-5.jpg)
Nie można się też przyczepić do skrajów pasma. Najwyższe częstotliwości były dźwięczne, ale nie raziły nadmierną jaskrawością. Bardzo realistycznie brzmiał np. zamykany nogą hi-hat ("First Trip" z płyty "Spiritual Nature" Donalda Vegi; FLAC 24/48) – czystym i ciepłym "cyknięciom" nie towarzyszyły niepotrzebne przydźwięki. Z kolei wybrzmienia perkusyjnych blach zdawały się zależeć od akustyki pomieszczenia, w którym dokonano rejestracji, względnie od osoby sterującej pogłosem na konsolecie ("Floating" Espen Eriksen Trio; FLAC 16/44,1). Kontrabas z prężną, czytelną podstawą harmoniczną i wzorową kontrolą w najniższych rejestrach był jednym z jaśniejszych punktów prezentacji. Brzmienie oddychało powietrzem, a dynamika świetnie podkreślała timing muzyki. Reasumując, nic dodać, nic ująć...
Podsumowanie
Bezbłędności head-ampa 430HA nie należy mylić z nijakością. Nie jest to bynajmniej urządzenie nudne, co najwyżej wysoce przezroczyste. Jeśli chodzi o wzmacniacze, to niepoślednia zaleta. Wszyscy miłośnicy słuchawek powinni nastawić na to urządzenie swoje "radary".