Podejrzewam, że u większości osób, dla których pliki muzyczne są dziś pełnoprawnym nośnikiem muzycznym, droga do tego stanu zaczęła się podobnie, jak u mnie, czyli od DAC-a USB. To właśnie wprowadzenie do przetworników cyfrowo-analogowych wejść USB, rozpoczęło ostatnią wielką rewolucję w zakresie sposobu dystrybucji, przechowywania i słuchania muzyki. Nośniki fizyczne zaczęły ustępować pola niefizycznym, czyli plikom. Nie twierdzę, że nośniki fizyczne już umarły, ale są spychane do nisz i tam pozostaną, nadal adorowane przez pewne grupy fanów (napisał wyznawca płyt winylowych).
Za pierwszy etap owej rewolucji można by co prawda uznać wprowadzenie w ogóle pierwszych osobnych DAC-ów, czyli rozdzielenie odtwarzaczy płyt CD na dwa osobne pudełka: transport i DAC. To wydłużyłoby nam historię rewolucji plikowej o kilkadziesiąt lat, ale to byłaby naciągana teza. Podobnie jak nawiązanie do wprowadzenia formatu mp3, bo są to co prawda pliki muzyczne, ale nigdy nie były one pomyślane jako rozwiązanie dla audiofilów. Przyjmijmy więc, że "la revolution" zaczęła się od DAC-ów USB, tudzież wprowadzanych niemal równolegle konwerterów USB/SPDIF, które umożliwiły wykorzystanie komputera jako źródła sygnału i podłączenie go do DAC-a nie posiadającego wejścia USB.
Laptop czy desktop, DAC USB (lub konwerter), prosty kabel USB, który je łączył i dalej audiofilski system – tak to wyglądało na początku. Słabości brzmienia w porównaniu do tradycyjnych nośników, których odtwarzanie dopracowywano przez wiele lat, były łatwo zauważalne, ale entuzjazm wynikający z wygody użytkowania komputera jako źródła, spychał owe wady na dalszy plan. Producenci widząc, że temat chwycił i zainteresowanie tym sposobem odtwarzania muzyki lawinowo rośnie, wzięli się za jego udoskonalanie. Powstawały DAC-i korzystające z synchronicznej i asynchronicznej transmisji danych przez USB. Nowe chipy odbiorników USB, także nowe kości samych DAC-ów, które lepiej radziły sobie z transmisją i konwersją sygnału. Potem zaczął się wyścig dotyczący rozdzielczości odtwarzanych plików, bo wywodzące się z CD 16 bitów i 44,1kHz, nie było wystarczającym argumentem za rezygnacją ze srebrnych krążków na rzecz plików. Później do PCM-u doszedł format DSD, co tak naprawdę wynikało z faktu, iż powstał software, który po zainstalowaniu na odpowiedniej wersji konsoli do gier Sony PlayStation pozwalał ripować płyty SACD do plików w formacie DSD.
W pewnym momencie uwaga skupiła się na audiofilskich kablach USB, a później ethernetowych. Gdzieś w tzw, międzyczasie zwrócono uwagę, że przecież zwykłe komputery są źródłem ogromnej ilości zakłóceń, co sprawia, że daleko im do źródeł idealnych, czyli audiofilskich. Rozpoczęto więc produkcję dedykowanych komputerów, które nazwano odtwarzaczami bądź transportami (w zależności od funkcji) plików, w których zadbano o minimalizację zakłóceń. Jednym z ważnych elementów stało się zasilanie, co sprawiło, że mocno rozwinął się rynek zasilaczy sieciowych do komputerów, DAC-ów, odtwarzaczy plików, itd., na którym główną rolę odgrywają zasilacze liniowe.
Powstały też wyspecjalizowane odtwarzacze softwarowe – choćby Jriver, Audirvana, Roon, HQPlayer, Jcat czy inne. A potem nastała era streamingu muzyki (i nie tylko), która na dziś jest ukoronowaniem plikowej rewolucji. Co nie znaczy, że streaming jest już doskonały – na pewno niejedno da się jeszcze zrobić, żeby dostarczyć użytkownikom sygnał lepszej jakości. Tyle że począwszy od punktu dostępowego do sieci w mieszkaniu, piłeczka jest już po stronie użytkownika. Co takowy może zrobić? Skorzystać z rosnącej rynkowej oferty. Niektóre firmy zaczęły się bowiem specjalizować w audiofilskich komponentach komputerowych – choćby nasz rodzimy Jplay/JCat, który po softwarowym odtwarzaczu zaczął oferować również audiofilskie karty USB, sieciowe, czy kable do stosowania wewnątrz komputera (np. do połączenia dysku twardego z płytą główną), a ostatnio również zasilacze.
W ich ofercie, ale i innych marek, można znaleźć urządzenia poprawiające jakość sygnału USB – choćby przez lepszą izolację od zakłóceń płynących z komputera, lepsze zasilanie (wiele DAC-ów wymaga napięcia 5V podanego przez wejście USB), czy też re-taktowanie sygnału zegarem wysokiej klasy. Ja, podobnie jak zapewne większość naszych Czytelników, którzy do odtwarzania plików podchodzą poważnie, zainwestowałem już wcale niemało pieniędzy w wiele produktów tego typu, by uzyskać satysfakcjonujące mnie brzmienie. Uważam, że jest ono naprawdę dobre, choć wciąż winyle są u mnie numerem jeden. Nie mam magnetofonu szpulowego, bo wtedy być może gramofon musiałby ustąpić mu pierwszeństwa, ale jako człek czasem jednak leniwy, słucham dużo muzyki z plików.
Tymczasem kolejne firmy, których inżynierowie pewnie też zastanawiali się nad potencjalnie słabszymi elementami systemów, w których pliki odgrywają ważna rolę, po przejściu wspomnianych już etapów ulepszania jakości dźwięku z plików, zwróciły się w stronę urządzeń sieciowych. Także z powodu rosnącej popularności streamingu.
Sam od kilku lat stosuję izolator sieci LAN. Nie jest to bynajmniej urządzenie audiofilskie, pochodzi bowiem z branży medycznej. Wpinam go między dedykowany do audio komputer a ścienne gniazdko LAN połączone osobną linią z głównym routerem w domu, do którego wpięty jest NAS z moją bibliotekę muzyczną. Dziś traktuję go jako oczywistość, ale pamiętam, że na początku zrobił na mnie duże wrażenie i nie były to różnice na granicy percepcji. Było po prostu lepiej, więc inwestycję rzędu kilkuset złotych, uznaję za jedną z najlepszych w kategorii cena/jakość upgradów mojego systemu plików.
Od kilku miesięcy zastanawiam się jednakże, jakby tu jeszcze poprawić jakość sygnału trafiającego ostatecznie do znakomitego przetwornika LampizatOr Pacific, który potrafiłby się za to należycie odwdzięczyć. Mówiąc szczerze rozglądałem się za zasilaczem liniowym, który zastąpiłby posiadanego HDPlexa. Kandydatów nie kosztujących koszmarnie dużo pieniędzy nie ma na polskim rynku zbyt wielu, więc na razie pozostałem na etapie rozglądania się. Tymczasem już kilka miesięcy temu na audiofilskich forach podniósł się szum za sprawą switcha marki Silent Angel wprowadzonego na nasz rynek przez wrocławskie Audio Atelier. Urządzenie z jednej strony, jak na switch, kosztuje sporo. Z drugiej, jak na urządzenie określane mianem audiofilskiego, mogło okazać się kolejnym (relatywnie) niedrogim upgradem systemu. Chęć sprawdzenia u siebie Bonn N8, bo tak nazywa się ten model, wyraziłem już jakiś czas temu, tyle że dystrybutor miał problem z nadążeniem z realizacją zamówień, bo chętnych do zakupu było mnóstwo. W końcu jednak doczekałem się. Zanim przejdziemy do moich wrażeń ze spotkania z tym maluchem, i jego oceny, sprawdziłem co napsał o nim producent.
Marka Silent Angel należy do chińskiej firmy Thunder Data. Założył ją dr Huang Jian, a głównym konstruktorem jest Chorus Chuang. Firma specjalizuje się w produkcji pamięci masowych i elektroniki użytkowej, ze szczególnym uwzględnieniem sieci domowych i hifi, oferuje również macierze dysków i chmury danych. Marka Silent Angel została stworzona w ramach tejże firmy, by oferować produkty skierowane do audiofilów, dla których pliki muzyczne są jednym z podstawowych nośników. Aktualna oferta obejmuje serwer muzyczny Rhein Z1, testowany switch Bonn N8, system operacyjny dla mikrokomputera Raspberry Pi4 o nazwie VitOS, nóżki antywibracyjne, a także kabel LAN.
Switch Silent Angel Bonn N8 wyposażono w 8 portów Ethernet 100/1000 Base-T - to ważne bo "zwykłe" switche mają jedynie cztery – które osadzono w solidnej metalowej, czarnej obudowie. Jeden służy za wejście, więc do switcha można podpiąć do siedmiu urządzeń sieciowych. Zasadniczo N8 wygląda... po prostu jak switch. Jest niewielki, gdyż mierzy zaledwie 155x85x26mm, a waży poniżej 0,5 kg (bez zasilacza).
Na froncie umieszczono szereg diod informujących o statusie urządzenia i każdego z portów, prędkości połączenia sieciowego. Diody statusu poszczególnych portów świecą się na zielono przy połączeniu gigabitowym, lub na pomarańczowo przy stumegabitowym. Natomiast z tyłu znajdziemy wejście zasilania i 8 portów Ethernet. I już.
Z zewnątrz trudno więc dopatrzyć się przejawów "audiofilskości". Ale przecież ta nie bierze się z wyglądu (a przynajmniej nie powinna), tylko z wpływu na brzmienie, a za to odpowiadać może jedynie wnętrze urządzenia.
Budowa
Jako że nie czuję się kompetentny do oceny budowy urządzeń sieciowych, nie próbowałem nawet zaglądać do środka Silent Angela. Pozostało mi zdać się na opis producenta. Napisał on, iż o wyższości tego urządzenia nad popularnymi switchami nieaudiofilskimi decydują cztery główne elementy. Pierwszy to zegar kompensowany temperaturowo (TXCO) o bardzo wysokiej dokładności rzędu 0,1 ppm. Kolejny element to warstwa specjalnego absorbera fal elektromagnetycznych umieszczona na spodzie urządzenia. Jej zadaniem jest izolacja sygnału sieciowego od zakłóceń EMI, które mogą mieć negatywny wpływ na sygnał wejściowy (z sieci). Po trzecie, wewnątrz urządzenia znajdują się dwa układy tłumiące zakłócenia pochodzenia sieciowego (oddzielnie dla zasilania i obwodu zegara), których skuteczność producent określa na 17 i 20dB przy częstotliwości 100MHz). No i po czwarte, switch zasilany jest za pomocą zewnętrznego zasilacza wtyczkowego "medycznej" klasy (o niższym poziomie szumów), napięciem 5V DC, 1A prądem.
Efektem tych wszystkich zabiegów ma być czystszy, mniej zniekształcony sygnał docierający do podłączonych do switcha urządzeń, np. streamerów, a także niższy poziom jittera sygnału. Dodam od siebie, że na rynku jest całe multum 5V zasilaczy prądu stałego wysokiej klasy, co tworzy potencjalną możliwość upgradu dla użytkowników Bonn N8. Czy to wszystko ma jednak wpływ na jakość muzyki lub obraz telewizora, jeśli strumieniujemy do niego sygnał choćby z Netflixa? Byłem nieco sceptyczny, ale sceptycyzm jest zdrowy i nie należy go mylić z uprzedzeniem. Pozostało mi posłuchać i obejrzeć żeby stwierdzić, czy switch, który z zewnątrz nie bardzo różni się od używanego przeze mnie standardowego TP-Linka, zrobi różnicę.
Jakość brzmienia
Najpierw dwa słowa wyjaśnienia. Wspomniałem, że na co dzień mój dedykowany do audio PC podłączony jest do osobnego gniazdka (z izolatorem LAN-u pośrodku), a tą osobną linią do routera znajdującego się w innej części mieszkania. Na potrzeby tego testu porównanie dotyczyło więc tego właśnie połączenia i połączenia przez Bonn N8 włączonego do drugiego gniazdka/drugiej linii LAN, ale także porównania z komputerem wpiętym do Silent Angela i do używanego dla wszystkich pozostałych urządzeń sieciowych, gigabitowego switcha TP Linka.
Pociągnięcie dwóch osobnych kabli Ethernet od routera do pokoju odsłuchowego, zakończenie ich dwoma gniazdkami miało służyć separacji komputera od całej reszty urządzeń (TV, odtwarzacz BR, starego odtwarzacza plików wideo, konsoli do gier, itd.). Jak duży ma to faktycznie wpływ? Nie tak duży jakbym chciał a precyzyjne wskazanie różnic (na moje własne potrzeby) nigdy nie było łatwe, ale po prostu przy tej konfiguracji, z komputerem podłączonym osobno, muzyki słuchało mi się lepiej.
Test przeprowadzałem w moim systemie z jednym dodatkiem. Otóż mój Pacific na razie nie posiada wejścia LAN, a jedynie USB. Wykorzystałem więc dodatkowo testowany przetwornik Weiss DAC501, który ma również wejście LAN. W tym zestawieniu sygnał przez switch wędrował nie tylko w czasie przesyłu danych między NAS-em a komputerem, ale i między komputerem a DACi-em. Czyli był "ulepszany" dwa razy.
Jak wcześniej pisałem, lubię brzmienie mojego systemu. Nie jest idealny (tzn. takowych w ogóle nie ma, ale są takie, które do wyimaginowanego ideału zbliżają się bardziej niż ten, który udało mi się zbudować), ale daje mi mnóstwo radości z obcowania z Muzyką (właśnie przez duże M). Przełączenie z bezpośredniego (na tyle, na ile opisałem to wyżej) połączenia z routerem na ścieżkę z wykorzystaniem Silent Angela, nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Choć po dłuższej chwili na usta cisnęło się to magiczne, trochę nadużywane określenie: bardziej analogowy dźwięk. Czyli jaki? Mniej techniczny, mniej nerwowy, gładszy. Z tym że dla mojego standardowego połączenia żadne z przeciwnych tym określeniom, nigdy nie przyszło mi nawet do głowy. To nigdy - nie był nerwowy, czy techniczny dźwięk, ani nie brakowało mu gładkości. Słowem było dobrze, a zrobiło się nieco lepiej. Z Bonn N8 dźwięk był również nieco barwniejszy (nie podbarwiony!) za sprawą czarniejszego tła. No i chyba odrobinę, niewiele, ale jednak, bardziej rozdzielczy, co też wynika z niższego poziomu szumu tła.
Nie były to wielkie różnice, zwłaszcza na pierwszy rzut ucha, ale po paru dniach słuchania również w dłuższych sesjach obu połączeń, coraz bardziej przekonywałem się do tego switcha. Nawet wtedy, gdy podłączyłem do niego całą resztę urządzeń AV. Słowem, produkt o umiarkowanej, jak na audiofilskie realia cenie sprawiał, że słuchanie muzyki stało się jeszcze przyjemniejsze, bardziej angażujące, bo dźwięk był bardziej naturalny. Dla mnie to byłby już powód, żeby N8 włączyć na stałe do swojego systemu. Osiągnąwszy pewien poziom mam coraz więcej problemów, żeby przy ograniczonych środkach finansowych, ulepszać brzmienie mojego zestawu. Dla mnie taki zakup miałby więc sens, ale czy to samo dotyczy innych użytkowników plików muzycznych? Na to pytanie miała odpowiedzieć druga część testu, ta bardziej realna, czyli porównanie switcha Silent Angel Bonn N8 ze standardowym, gigabitowym produktem TP-Linka.
Zapewne u większości osób taka sytuacja ma miejsce – jedno gniazdko LAN w pokoju i za pośrednictwem switcha, podłączonych do sieci multum urządzeń. Nawet jeśli router znajduje się w tym samym pokoju i wszystkie produkty sieciowe są podłączone bezpośrednio do niego, nic nie stoi na przeszkodzie, by testowanego switcha wstawić pomiędzy router a urządzenia końcowe, by pełnił rolę swego rodzaju filtra i ulepszacza sygnału. A może po prostu w danej sytuacji switch jest koniecznością, bo router nie oferuje wystarczającej ilości gniazdek sieciowych. Jakby nie było, warto spróbować.
Kiedyś był u mnie jeden z producentów serwerów muzycznych, który stwierdził, że u siebie owe (znakomite) serwery podłącza przez switch nie dlatego że musi, ale dlatego, że to dodatkowa warstwa izolacji od sieci i płynącej z niej zakłóceń. Po tym spotkaniu ponowiłem porównanie u siebie połączenia osobną linią z izolatorem LANu po drodze do routera z połączeniem przez switch, do którego podłączone są wszystkie pozostałe urządzenia w pokoju i... jednak wolałem to bezpośrednie. Wiedziałem już, że Silent Angel wypada lepiej niż owo bezpośrednie połączenie, co niejako z góry sugerowało wynik porównania switchów. Warto było jednakże sprawdzić, czy różnica, na moje ucho, faktycznie jest większa.
Różnice między switchami okazały się podobne do opisanych w pierwszym porównaniu, tyle że były łatwiejsze do wyłapania. O ile w pierwszym przypadku na początku miałem wątpliwości, czy i co właściwie się różni, teraz, może dlatego, że wiedziałem już czego szukać w dźwięku, spodziewane efekty czystszego sygnału, usłyszałem od razu. I były nie tylko większe, ale było ich więcej. To już nie tylko kwestia lepszego nasycenia barw, czarniejszego tła i wydobycia dzięki niemu większej soczystości dźwięku i sprawienia, że większa ilość informacji jest łatwiej dostępna dla słuchacza. Dźwięk był również bardziej otwarty, wybrzmienia nieco dłuższe, a akustyka pomieszczeń w nagraniach live, lepiej oddana.
Z Bonn N8 dźwięk był nieco barwniejszy (nie podbarwiony!) za sprawą czarniejszego tła.
No właśnie, nagrania koncertowe należą do moich ulubionych, zwłaszcza te dobrze zrealizowane. Poszukuję w nich brzmienia maksymalnie zbliżonego do tego, zapamiętanego z koncertów. Nie tylko brzmienia, ale także energii i emocji, które w czasie takich wydarzeń są niepowtarzalne. Jeśli zostaną dobrze uchwycone w nagraniu to mój system bardzo dobrze sobie radzi z ich reprodukcją i tworzeniem iluzji uczestnictwa w takim spektaklu. A N8 robił to jeszcze nieco lepiej, w jeszcze bardziej przekonujący sposób. I w tym miejscu napisałbym: cbdu (co było do udowodnienia, choć mój sceptycyzm nie pozwolił mi przyjąć tezy, że z testowanym urządzeniem będzie lepiej). Tak naprawdę z Silent Angelem nie chodzi o to, jakie konkretne elementy brzmienia poprawia, ale o efekt końcowy – bardziej naturalne i angażujące brzmienie. Takie, którego mimowolnie słucha się bardziej, mocniej i dłużej, od którego trudniej się oderwać. Jeśli takiego efektu szukacie, to N8 powinien znaleźć się na Waszej liście "do odsłuchu".
Na koniec zostawiłem sobie tę część testu, na której wykonanie sam nawet bym nie wpadł, bo jestem audio, a nie wideofilem. Nie mam wypasionego telewizora (ledwie LCD Sony sprzed dobrych kilku lat, który nawet nie oferuje rozdzielczości 4K), prawie nie oglądam telewizji, filmy i owszem, ale bardziej dla ich treści i rozrywki, niż jakości obrazu jako. Nie wpadłbym więc by sprawdzić, czy połączenie z internetem telewizora przez Silent Angela wpłynie na jakość obrazu np. z Netflixa. Postanowiłem jednakże taką próbę przeprowadzić i sprawdzić, czy obraz będzie lepszy niż wtedy, gdy między routerem a telewizorem jest zwykły TP-Link. Mówiąc szczerze, sprawdziłem to wyłącznie dlatego, że w dyskusjach użytkowników testowanego urządzenia niemal równie często, jak deklaracje o pozytywnym wpływie na brzmienie, pojawiały się informacje o lepszej jakości obrazu.
Wybrałem (z listy sugerowanych) film "Battleship", uruchomiłem odtwarzanie, obejrzałem kilka pięknych widoków z Hawajów, gdzie film kręcono. Przyroda wyglądała pięknie. Roślinność była soczyście zielona, niebo i ocean niebieściutkie – nigdy tam nie byłem, ale tak sobie to miejsce wyobrażam. Potem nacisnąłem pauzę, przepiąłem kabel od internetu i do telewizora do N8, nacisnąłem "start" i... zacząłem się zastanawiać nad własną podatnością na sugestię. Bo, jak śpiewał David Gilmour, "the grass was greener, the light was brighter...", czyli trawa, tudzież wszelka roślinność, stały się bardziej zielone, światło jaśniejsze, a niebo (i ocean) jeszcze bardziej niebieskie. Rzecz w wyższym nasyceniu i wyrazistości kolorów, acz bez popadania w sztuczność. Po prostu wyglądało to bardziej naturalnie. Z kolei choćby na zbliżeniach, np. twarzy bohaterów, widziałem więcej szczegółów. Nie mówię tu o efekcie równie ważkim, jak różnice między obrazem HD a 4K, ale na tyle istotnym, żebym nawet ja go zauważył.
Przezwyciężając wrodzone lenistwo dokonałem przełączeń jeszcze kilka razy, po drodze zmieniając film, "bo może akurat coś z tym konkretnym jest nie tak". I jeśli to była kwestia tylko siły sugestii tego, co wcześniej wyczytałem, to owa siła była naprawdę ogromna, gdyż wrażenie lepszego, bardziej szczegółowego obrazu o lepszych, głębszych barwach pozostało.
Popełniłem nawet recenzenckie cliche i zawołałem moją lepszą połowę i latorośl i bez tłumaczenia co robię (zmieniam switch) kazałem im przez chwilę wpatrywać się w ekran TV. Obie moje panie były zgodne, że obraz z Silent Angelem bardziej im się podobał. Też mówiły o lepszych, żywszych kolorach, wyższej szczegółowości obrazu i większej przyjemności z oglądania. Można uznać, że był to rodzaj ślepego testu, więc skoro jego wyniki były zgodne z moimi odczuciami, pozostało mi przyjąć, iż Silent Angel Bonn N8 jest w stanie poprawić obraz np. w filmach odtwarzanych przez sieć. I na tym zakończę swój wywód (bo film czeka na dokończenie, a naprawdę dobrze wygląda!).
Podsumowanie
Czy Silent Angel Bonn N8 to najlepszy upgrade jaki przydarzyło mi się zaserwować własnemu systemowi? Nie. Co nie zmienia faktu, że za relatywnie nieduże pieniądze (jeszcze raz powtórzę – jak na audiofilskie standardy, bo nieliczni konkurenci dostępni na rynku kosztują 2-3 razy więcej) poprawa zarówno brzmienia muzyki z plików, jak i, co dla mnie ma mniejsze znaczenie, jakość obrazu w telewizorze. Różnica jest tak duża, że powrót do zwykłego switcha, był bolesny. Człowiek łatwo się przyzwyczaja do lepszego i trudno mu potem z tego zrezygnować, a ja nie widzę powodu, by to zrobić. Jeśli więc szukacie sposobów na poprawę dźwięku, czy obrazu w Waszych systemach audio/wideo, po prostu sami go wypróbujcie. Szanse na to, że po teście zwrócicie go do dystrybutora oceniam na niewielkie.
Oczywiście wpływ tego switcha będzie zależał od tego, ile zakłóceń jest w Waszej domowej sieci – im więcej, tym bardziej będzie w stanie pomóc. Wydaje mi się jednakże, że nawet tam, gdzie tych zakłóceń jest niewiele, wpływ usłyszycie/zobaczycie, może niewielki, ale warty tej nie tak przecież dużej inwestycji, bez którego trudno już będzie Wam się obyć.